Patrzyłem na niego jak sparaliżowany. Jąkając się co chwila, aby powiedzieć cokolwiek. Na buzi Louisa, pojawiło się przygnębienie.
- O co chodzi? - zapytałem wstając z kanapy. Louis spuścił głowę, zaciskając powieki.
- Ja mam białaczkę Harry, jestem chory. Nie chcę, abyś cierpiał...
- Żartujesz tak? - przycisnąłem dłoń do ust, z trudnością łapiąc oddech. Na Louisa twarzy urósł wielki, promienny uśmiech.
- Tak! żartuję, matko gdybyś widziała swoją min...
- Frajer, cholerny dupek! - krzyknąłem, idąc do swojego pokoju. Płakałem, no tak... przestraszyłem się! przez ten tydzień zaprzyjaźniłem się z Louisem i, nie wyobrażam sobie dnia bez niego. Pokochałem go...
Leżałem na łóżku, próbując opanować nerwy i napad migreny, położyłem się na brzuchu oddychając głęboko. Chłopak wszedł do pokoju, nawet nie pukając. Usiadł na łóżku, ''potrząsając'' mną ustawił mnie do pozycji siedzącej i, mocno przytulił.
- Masz rację, jestem straszny. Przepraszam. - pocałował mój policzek, przytulając mnie mocno. - Okej?
- Zrób mi kolację, przez reszta wieczoru obmyślę twoją karę. Możesz odejść. - Louis śmiejąc się wstał z łóżka. - Tosta z serem i pomidorem.
Zayn wrócił około 19:30, dobrze było go widzieć z szerokim uśmiechem na ustach. Stęskniłem się za nim, przez trzy dni nie było go w domu, spędzał czas w domu Josha. Usiadł z nami przy stoliku, częstując się plackiem Louisa, na co chłopak syknął.
- Jak tam? - zapytałem pchając kolejnego placka do buzi.
- Świetnie... Josh na osiemnaste urodziny, dostał od dziadków dwa bilety do Madrytu. Zgadnij kogo zabiera.
- Mnie? - odparł roześmiany Louis.
- Mhm, sto razy. Wyjeżdżamy osiemnastego grudnia.
Louis spojrzał na niego zrezygnowany.
- Spędzisz tam święta?
- Właśnie w tym problem... tak..
- Jak możesz? co roku spędzamy je razem, sami.
- Teraz jest Josh... nasze pierwsze święta, zrozum...
- Co mam zrozumieć?! - krzyknął Louis, odskakując od stołu. - Znalazłeś Josha, a ja jestem już na drugim planie? to miło, serio.
- Louis, uspokój się. - odparłem delikatnie, odkładając widelec.
- Harry, nie wtrącaj się. - poprosił Louis, a więc wyszedłem z kuchni, aby dać im dokończyć to, co zaczęli.
Nie minęło piętnaście minut, a po chwili Louis znalazł się w moim pokoju, siadając na kanapie.
- Spędzisz te święta ze mną? - zapytał, tak delikatnie...
- Lou, jasne. - zbliżyłem się do niego, przytulając jego małe ciało. - Jasne, że tak. - pogłaskałem jego głowę, zatapiając się w zapachu szamponu truskawkowego.
- Wiesz, Haz. Jesteś najlepszą rzeczą która spotkała mnie do tej pory.
boże, co to jest za gówno? :C jutro jadę na badania głowy, ponoć mam nerwicę..... ._.
Cudowne :) Pisz dalej ;)
OdpowiedzUsuńGeniusz :D. Szkoda, że krótki :(
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i zdrówka ;)
Świetny :)
OdpowiedzUsuńSłodko ;3 Czzymaj się ;**
OdpowiedzUsuńTy masz ADHD a nie nerwice xD
OdpowiedzUsuńRozdział spoko. :D Dalej xD
Przez ciebie w te dwa tygodnie co w domu siedzę, przeczytałam 5 blogów o Larrym. : O Chore to przez ciebie. :D
Pozdrowienia i weny. <3